
Fragment pochodzi z książki „Coaching marki osobistej, czyli kariera lidera”.
Bez wątpienia networking daje wiele korzyści. Dzięki niemu możesz znaleźć klientów, ale także osoby, które będą w stanie udzielić Ci cennych rad. W zasadzie możemy wyróżnić dwa rodzaje networkingu: o charakterze formalnym (czyli konferencje, seminaria, działalność izb handlowych czy imprezy networkingowe) oraz nieformalnym (oparty raczej na kontaktach z poszczególnymi osobami). Obie formy są bardzo istotne, chociaż z moich doświadczeń wynika, że lepszym rozwiązaniem jest nastawienie na długofalowe budowanie nieformalnych relacji osobistych, gdyż są one dużo trwalsze i silniejsze niż relacje tylko służbowe. Networking formalny z kolei może prowadzić do zacieśnienia tych pierwszych.
Oprócz udziału w rożnego rodzaju imprezach networkingowych warto korzystać z pomocy tak zwanych łączników. Są nimi często osoby działające w rożnego rodzaju organizacjach, dziennikarze, PR-owcy, lobbyści (pozytywnie rozumiani, a nie zwykli „załatwiacze”), headhunterzy czy politycy. Jeśli zależy Ci na zbudowaniu relacji, to kontakt zdobyty na konferencji czy dzięki łącznikowi warto zacieśnić, wysyłając e-mail lub odręczny list z podziękowaniem za spotkanie i wspomnieniem interesującej rozmowy. Następnym etapem może być spotkanie podczas lunchu i stałe pogłębianie relacji poprzez wymianę e-maili lub przez telefon.
Oczywiście utrzymywanie relacji nie polega tylko na wysyłaniu e-maili typu: „Co u Ciebie słychać?”. Lepiej, jeśli możesz od razu coś zaoferować, na przykład przesłać link do ciekawego artykułu czy informację o wartej przeczytania książce lub zaproponować interesujący kontakt. W miarę budowania relacji i poznawania wspólnych zainteresowań warto rozważyć wspólne wyjście do teatru, do kina czy na imprezę lub grę w tenisa. Dobrym pomysłem jest również kupienie dla znajomego książki i wręczenie mu jej ze słowami: „Byłem w księgarni i znalazłem książkę, która być może Cię zainteresuje”. Taki podarunek może być oznaką rewanżu, formą podziękowania czy prezentu.
W pierwszym dniu pobytu na stypendium w St. Antony’s College w Oksfordzie podszedł do mnie dyrektor sir Marrack Goulding, wcześniej bardzo znana i ważna postać brytyjskiej dyplomacji, były zastępca sekretarza generalnego ONZ. Zapytał mnie, czym się zajmuję i z czego planuję pisać pracę doktorską. Ku mojemu zdziwieniu następnego dnia znalazłem w skrzynce odręczny list, w którym Goulding podziękował za rozmowę i do którego dołączył dwa czy trzy artykuły korespondujące z tematami, jakie poruszyliśmy.
Nie należę do urodzonych networkingowcow i nie lubię tego obco brzmiącego słowa, raczej określiłbym się jako łącznik. Nie jestem osobą, która podczas takich imprez czuje się jak ryba w wodzie. Zresztą jestem przeciwnikiem agresywnego networkingu, a zdecydowanym zwolennikiem długoletniego budowania osobistych relacji. Jako urodzony eksperymentator byłem kiedyś z ciekawości na typowo networkingowej imprezie. Polegała ona na tym, że w części nieformalnej zgromadzeni w dużej sali ludzie podchodzili do siebie i mechanicznie pytali o imię, a następnie dodawali: „Czym się zajmujesz, Sergiuszu?”. Miałem wrażenie, że wcale nie byli zainteresowani, czym się tak naprawdę zajmuję, zależało im raczej na tym, abym to ja w rewanżu zapytał, czym oni się zajmują. W efekcie w ciągu trzydziestu minut takiego „slalomu” pozbyłem się swoich wizytówek i zostałem ze stertą wizytówek przeróżnych osób, które – takie miałem wrażenie – chciałyby mi coś sprzedać lub coś ze mną załatwić.
Podstawowe pytanie, jakie się nasuwa, brzmi: po co ktoś przychodzi na taką imprezę? Większość osób robi to, gdyż chce brać, a nie dawać. Może szukają pracy bądź potencjalnych klientów. Stosunkowo niewielu uczestników takich spotkań jest w stanie realnie coś zaoferować. Z tego powodu uważam tego typu imprezy za spotkania niewidomych, którzy chcą ze sobą rozmawiać o kolorach. Być może jednak są osoby, którym to odpowiada i które potrafią się tu doskonale odnaleźć, każdy może zatem wybrać formułę właściwą dla siebie.
Ważną umiejętnością jest przełamywanie lodów w czasie pierwszej rozmowy. Do wyboru masz kilka „lodołamaczy”, takich jak zapytanie, anegdota, komplement lub przedstawienie się. Niewątpliwie w nawiązywaniu relacji na spotkaniach networkingowych pomocna jest sztuka small talk.
Wydaje się, że nie ma nic prostszego – podejść do kogoś i powiedzieć, że pogoda nam dopisuje lub nie. Pytanie tylko, po co. Czy nasz rozmówca uzna nas za interesujących?
Uważam, że small talk to raczej umiejętność podejmowania spontanicznej i interesującej rozmowy o rzeczach drobnych. Czasami lepiej powiedzieć coś bardziej interesującego lub nawet kontrowersyjnego, mimo że jest to dość ryzykowne, gdyż rozmowa przynajmniej zostanie zapamiętana.
Pewnego dnia w trakcie pobytu na stypendium w Oksfordzie, gdy gotowałem potrawkę z grzybami w studenckiej kuchni, wpadła do niej kobieta z obsługi PR college’u. Usłyszeliśmy: „Pewnie już wiecie, że dzisiaj przyjeżdża księżna Anna – chciała zobaczyć kuchnię nowego budynku, który ma uroczyście otworzyć. Tak się składa, że wpadnie tutaj na chwilę i zada wam kilka pytań, ale zachowujcie się swobodnie”.
Siedzieliśmy we trójkę w kuchni i rzeczywiście niedługo pojawiła się księżna, która się z nami przywitała i zadała każdemu z nas dwa identyczne pytania: z jakiego kraju jesteśmy i co gotujemy. Gdy przyszła kolej na mnie, powiedziałem, że jestem z Polski i gotuję potrawkę z grzybami. „Ach tak… byłam niedawno w Polsce i dowiedziałam się, że grzyby są bardzo popularne, ale słyszałam też, że co roku wielu Polaków umiera na skutek zatrucia nimi” – powiedziała księżna. Odpowiedziałem, że pewnie nic mi nie będzie, bo to angielskie grzyby…”
Więcej o networkingu znajdziesz w książce „Coaching marki osobistej, czyli kariera lidera”.
politolog, prawnik, ekspert personal brandingu, wizerunku publicznego, public relations i marketingu politycznego
© Copyright 2023 by Trzeciak.pl